DZIĘKI ŚW. JÓZEFOWI

Czuję się zobowiązana obietnicą, i z radością to czynię, by podzielić się i głosić szczególne orędownictwo św. Józefa, którego opiekę czuję namacalnie i mam do niego wielki szacunek i miłość.

Chciałam dziś opowiedzieć Wam o zmianie, która stała się moim udziałem dzięki św. Józefowi. On - patron naszej parafii, On – „prywatny” orędownik naszej rodziny, obrany przez nas „naszym opiekunem” kilkanaście lat temu. On – który został obdarzony szczególnym zaufaniem samego Boga do opieki i bycia ziemskim ojcem Pana Jezusa. On – cichy, pokorny, posłuszny, prawie niewidoczny i nieznany z kart Ewangelii, co nie znaczy mało znaczący, mało działający. Wręcz przeciwnie – jest patronem pracujących, najmężniejszą podporą rodzin, najtroskliwszy i najwierniejszy. Wzór męża i ojca.

I to właśnie do niego zaczęłam ponad miesiąc temu 30-dniową Nowennę ukrycia pod Jego płaszczem siebie, mojego małżeństwa, dzieci, rodziny. I to właśnie pod koniec jej odmawiania, nagle, niespodziewanie, bez mojego żadnego wysiłku, dostałam upragnioną wymarzoną pracę. Pracę, którą nie wiem, czy bym podjęła, gdybym zaczęła się nad nią zastanawiać, rozkładać za i przeciw na czynniki pierwsze. A tak - po prostu zadziałał z zaskoczenia i pogonił po prostu
w podjęciu decyzji. Bo jeśli sama powiedziałam „Panie, jak chcesz Ty…”, to nie wypada się wymigiwać,
kiedy w odpowiedzi przychodzi zadanie z nieba.

Tak myślę sobie, ile to czasu musi upłynąć zanim postawimy pierwszy krok.

Na naszej drodze rozwoju często staje nam przed oczami strach, niepewność, obawa, że sobie nie poradzimy; lęk przed tym, że nas wyśmieją, kiedy nam się nie powiedzie. Niechęć przed podjęciem trudu jest skutecznym odstraszaczem.
Ale TRUD jest nieodłącznym towarzyszem zmian i rozwoju. To tak jak ziarno, które ma wydać plon. Ono obumiera,
żeby wyrosło z niego coś pięknego. Rozwój bywa bolesny, ale owoce mogą być piękne.

Żeby ruszyć z miejsca i zacząć pracę nad sobą trzeba znaleźć w sobie pokłady motywacji i chęci, które pomogą
nam wyjść z może nie całkiem komfortowej sytuacji, ale bezpiecznej i znanej nam. Nasza strefa komfortu czasem jest bańką, z której nie chcemy się ruszać. Mimo, iż czujemy, że nie do końca nam dobrze, że coś nas uwiera. Tak było
i ze mną. Obawa przed podjęciem nowego wyzwania, mnożące się lęki przed dosłownie wszystkim, zasłaniały mi
radość z tego nowej sytuacji. A przecież już tak tęskniłam, żeby wyjść z domu, żeby dać siebie innym, nie tylko rodzinie, żeby rozwijać złożone we mnie przez Boga talenty i nie chować ich pod korcem. Tak bardzo pragnęłam iść do ludzi
i dawać im uśmiech, radość i mówić, Kim jest prawdziwa MIŁOŚĆ. Przecież to było od dawna moje pragnienie, ale Zły sączył lęk i projektował złe scenariusze. I w to miejsce wszedł zaproszony przeze mnie św. Józef i sam Jezus i wzięli sprawy w swoje ręce. I kiedy zobaczyłam, że to naprawdę Ich sprawka, wiedziałam, że choćby były trudności, Oni przecież nie pozwolą mi zginąć. I już po tygodniu pojawiły się kłopoty, ale miałam pokój w sercu i nie zawiodłam się. Przeprowadzili mnie przez wzburzone morze, wyjaśniając po drodze wiele moich zafałszowanych wizji. Po prostu powoli naprawiają moje myślenie. I to nie jest tak, że robią wszystko za mnie. Musi to być moja decyzja, muszę podjąć trud, muszę poświęcić czas, zaangażowanie, muszę zaufać. Tego nikt za nas nie wykona. To nasza praca.

A gdybyś tak dziś zadał sobie pytanie, czy to, w jakim miejscu dziś się znajdujesz jest dla Ciebie dobre? Czy nadal chcesz, żeby tak jak dziś wyglądała Twoja codzienność? Czy jesteś zadowolony/zadowolona ze swojego życia?

Czy masz wizję na zmianę? I czy jest ona Ci potrzebna? Czy potrafisz wejść na jezioro, kiedy Pan mówi Ci: „Chodź, ja Cię przeprowadzę i pokażę, co dla Ciebie jest najlepsze”. To wymaga odwagi, może coś trzeba zostawić, może porzucić wygodę, komfort…

Ale pamiętajmy: mamy tu na ziemi coś do spełnienia – dla mnie jedyną radością jest pełnić wolę Pana. Jest to tak fascynująca droga, że nie zamieniłabym jej na żadną inną usłaną różami. On jest moją Miłością największą! A Twoją?

Ewa Gawor

do góry